Krkonoše cz.1


maj, 2011 rok

Karkonosze mi się przejadły? Tak twierdziłem jeszcze do tamtej soboty. Znudzony schodzonymi wszerz i wzdłuż szlakami. Rozpychając się łokciami na drodze między Szrenicą a Śnieżką, szukając samotności, aby oddać się intymnej chwili, pieszcząc wzrok widokiem gór, gdzieś między głazami skalnego rumoszu Ścieżki Nad Reglami, wspinając się, zostawiając za sobą mury zamku Chojnik, w górę ku Śnieżnym Kotłom, spadając na złamanie karku obok jaru, przez kocioł ku Dolinie Łomniczki, medytując na szczycie Skalnego Stołu.

Karkonosze, jakie znałem dotąd, to sieć szlaków rozwieszona na grubym czerwonym sznurze – Głównym Szlaku Sudeckim – wydawać by się mogło, rozciągniętym niedbale przez sudeckie szczyty. Mea culpa. Nidy nie zapuściłem się dalej, w głąb, poza linię Maginota zbudowaną z biało-czerwonych słupków. Nie poznałem najciekawszej ich części leżącej na terenie naszych południowych sąsiadów. Znam tylko grań zawieszoną pomiędzy szczytami, stok i kotlinę – ot całe moje Karkonosze. (Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że Polska część jest nieciekawa. Jest na pewno inna, nie tylko pod względem ukształtowania, infrastruktury, ale także podejścia KPN do zarządzania parkiem, co ma niewątpliwie wpływ na kształtowanie Karkonoszy jako atrakcji turystycznej… ) Na szczęście dla mnie, ten stan niewiedzy minął bezpowrotnie. W towarzystwie Janusza, który był moim przewodnikiem po Czeskiej Stronie, zapuściłem się w głąb gór, aby odkryć (na nowo) Krkonoše.

Szlakiem Sourka

Z Pecu pod Snezkou do Śląskiego Domu.

Pec został za nami. Tym bardziej cieszę się, że uciekam od cywilizacji. Potrzeba mi wycieczki w góry jak spragnionemu wody jak głodnemu chleba. Początkowe metry truchtamy, potem przechodzimy do marszu. Dobra rozgrzewka, pierwsze kilometry i spore przewyższenie. Z parkingu na szczyt Śnieżki będzie z 850 metrów. Strome podejście rekompensują niesamowite widoki. Janusz żartuje: „zrobię Ci tutaj zdjęcie, będziesz mógł się pochwalić, że byłeś w Tatrach”. Chciałoby się napierać nieprzerwanie, ale ja tak nie potrafię. Muszę się zatrzymać. Spić kolory z horyzontu tam, gdzie grań łączy się z niebem, zachłysnąć malowniczym krajobrazem, zanurzyć po czubek głowy w otaczającym mnie pięknie.

Wspinamy się stromym zboczem Upskiej Jamy, w górę prowadzi nas niebieskimi znakami Kavionova cesta. Janusz przystaje co jakiś czas, czekając na mnie, zawiesza wzrok gdzieś w dali, a ja uparcie staram się utrwalić na starym cyfraku niesamowite widoki. Wychodzimy ponad las. Przed nami wijąca się w górę ścieżka. Po drodze trafiamy na wybudowaną w 1912 roku pompownię wody. Miejsce godne uwagi, bardzo klimatyczne. Gdybym prowadził ranking takich miejsc, znalazłoby się w czołówce: spływający stromym zboczem strumień, drewniany mostek, z którego można zaczerpnąć zimnej wody po to, aby schłodzić rozgrzane czoło i kark. Poniżej, przylepiony do stoku kamienny schron, w którego wnętrzu kryje się stalowa aparatura stacji pomp. Mini muzeum techniki.

Jeszcze tylko kilkaset metrów i znajdę się przy Śląskim Domu. Wydostanę się na grań, zostawię za sobą Obří důl. Janusz jest gdzieś z przodu, a ja skacząc z kamienia na kamień. Biegnę, mijając zdziwionych turystów. Już widzę dach schroniska i stojącego nieopodal Janusza.

Ekspresem na Śnieżkę

Śląski Dom – Śnieżka

To niesłychane jak szybko odzyskuję siły. Wystarczyła chwila, dosłownie moment, aby się zregenerować. Kucam, rozluźniam mięśnie, skupiam się na czekającym mnie wysiłku, po chwili jestem gotowy do dalszego biegu. Czy to zasługa Hornet Juice, skarpet kompresyjnych, treningu, a może miks powyższych czynników?

Jest gorąco, słońce grzeje niemiłosiernie. Wydawało się, że na grani będzie chłodniej, że nas potarga wiatr. Wydawało… Źle znoszę upały. Typowe jest to, że bardzo szybko się odwadniam, po czym równie szybko wymiękam. Pilnuję się, piję w przerwach, zajadam jabłko. Nieustannie dorzucam coś do pieca, a spalam dużo, bo wysiłek jest spory, nawet jak na górskie wypady.

Przed nami droga na Śnieżkę. Ustalamy, że wspinamy się czerwonym szlakiem, a zbiegamy Drogą Jubileuszową. Wybiegłem do przodu, zostawiając Janusza w tyle, za duże tempo, ale to przez te endorfiny. Chcę wbiec, wdrapać się jak najszybciej na szczyt. To taki mój test. Czy wytrzymam? Czy nogi nie odmówią posłuszeństwa? Dobiegam do łańcuchów, tutaj muszę przejść do marszu. Zrobiło się stromo, poza tym trochę przesadziłem – zwalniam, aby odpocząć. Wyprzedzam grupkę turystów, za plecami słyszę złośliwe komentarze. Nic mnie już nie zdziwi, nawet w górach. Wyprzedza mnie Janusz. Zwinnie, pomagając sobie kijami trekkingowymi, wdrapuje się do góry. Facet ma moc – niesamowitą! Jeszcze kilkanaście metrów, parę kamieni, ze cztery energiczne podejścia i jestem na szczycie.

Na złamanie karku.

Śnieżka – Śląski Dom – Luční bouda

Śnieżka. Odpoczynek, dosłownie 30 sekund na kilka łyków wody z bukłaka, wydostanie jabłka z plecaka. Jedna fotka aparatem telefonu komórkowego, MMS do żony: „Jesteśmy na Śnieżce” i lecimy w dół. Mijamy zasapanych turystów, którzy przyglądają nam się uważnie. Wyraźnie odstajemy, wyróżniamy się z „tłumu” górskich spacerowiczów. Biegnę skupiony na drodze, staram się biec jak najwięcej po poboczu Drogi Jubileuszowej. Przy takiej galopadzie kolana dostają swoje. Kątem oka zerkam w bok, dostrzegam serpentynę czerwonego szlaku prowadzącego w dół Kotła Łomniczki. Kawałek mięsistego szlaku. Potrafi z człowieka wycisnąć sporo soku.

To była szybka akcja. Wejście, zbiegnięcie. Śnieżka w dwadzieścia pięć minut. Turystyka ekspresowa. A teraz… teraz zrobiło się tak płasko. Schustlerova cesta prowadzi do Białej Łąki (Bílá louka). Czuję się tak, jak bym nie był w górach, tylko przemierzał podmokłą tundrę. Bezkres traw kończy się na nie tak odległym horyzoncie. W dolinach bliżej do lata, ale tutaj dopiero wkracza Pani Wiosna, spacerując pomiędzy gdzieniegdzie zalegającymi łatami śniegu.

CDN