Niebo


Biegowe niebo. Porażająco błękitne, nawet w listopadzie, nawet podczas słoty. Suną po nim leniwie wielkie kłębiaste obłoki, zasłaniając biegowe słońce, dając wytchnienie w biegowym cieniu. Nierealne, jaskrawe i wiecznie w slow motion. Siekane koronami drzew. Rąbane na płaty. Wtłaczane pomiędzy wierzchołki gór. Nocą, upstrzone milionami świecących ślepi. Pod takim niebem biega się lepiej. Istnieje na innych prawach, bo w biegu wszystko wygląda inaczej. Czym innym jest spotęgowane, jest wyostrzone, posiada inną skalę, inną gamę, inną miarą jest mierzone. I kiedy znajduję się w jednym, chwilę potem, w innym miejscu, jest nade mną. Znika jedynie jego odbicie, kiedy wpadam z impetem w kałużę, rozpryskując wodę i błoto na boki.