I kiedy witam wschodzące słońce na skalistym szczycie, a ono maluje pejzaż w dominancie czerwieni. I mglisty opar w doliny spływa, owijając miasta w miękki puch. I cisza jak makiem zasiał gości w uszach. I droga skalista przede mną. I nic, że trud pot ze skroni wyciska. I łza się w oku kręci, a serce z miłości rośnie, bo w górach jest wszystko, co kocham.
W czasie, kiedy korporacje medialne walczyły o zyski i oglądalność dla swoich stacji, zatrzymując telewidza przed telewizorami, serwując mu robiące sieczkę z mózgu pożeracze czasu, zbliżaliśmy się biegiem do murowanego z cegły i wielkich skalanych odłamków budynku. Janusz opowiedział mi ciekawą historię schroniska. Otworzyłem oczy, uruchomiłem wyobraźnię i nagle okazało się, że historia wygląda tutaj zza rogu, wystaje z trawy, o historię można się potknąć. Wspaniałe miejsce. Otoczenie wygląda jak alpejska łąka budząca się do życia. Zieleniąca się nieśmiało. Ozdobiona kolorowymi paciorkami kwitnącego kwiecia. I śnieg. Łachy śniegu zalegające w licznych zagłębieniach. I cisza. Cisza kojąca nadwerężone przez odgłosy cywilizacji bębenki.
Obudziło mnie wściekłe ujadanie psów. Pewnie zwierzyna wyszła z lasu i plądruje pobliskie pola. Przewracam się boku na bok nie mogąc usnąć. Chcę spać i śnić o moich górach. Leżę w miękkiej i pachnącej pościeli, w bezpiecznym domu stojącym w dolinach, gdzieś pomiędzy lasami, a jeziorami. I oddałbym teraz ciepłe łóżko, bezpieczny kąt za godzinę spędzoną na górskiej grani.
Rozpoczynamy zbieg. Najpierw po nieśmiało nachylonej, miękkiej ścieżce. Z czasem ścieżka przechodzi w kamienny szlak prowadzący stromo w dół. Wraz z pokonywanymi kilometrami zmienia się otoczenie. Z alpejskiej łąki wkraczamy w wąwóz dzikiej rzeki, trawersując jego strome brzegi. Niebieski szlak prowadzi nas w kierunku kolejnego schroniska. Nie wiem, co daje mi większą frajdę, wspinaczka stromymi podejściami, czy niebezpieczny zbieg po trudnej technicznie ścieżce. Gdybym tylko mógł skoncentrować się na drodze. Przepiękne otoczenie – kaskady górskiego potoku – rozprasza. W drodze przeżywam niebezpieczny moment, chwilę podniesionego, aż do czubka głowy, poziomu adrenaliny. W ostatniej chwili udaje mi się zahamować tuż przed urwiskiem.
W głowie kłębią się myli, nie dające spokoju. Układam mój prosty plan. Tworzę listę sprzętu, wytyczam trasę, już wybieram się w podróż. Dzieli mnie tylko dystans i noc. Plecak, zbiegane buty, trochę prowiantu na drogę. Myję zęby, ubieram się w ciszy. Na stole w kuchni zostawiam wiadomość żonie, że jadę, że niech się nie martwi, że żyję, żyję chwilą. Nie minęły trzy kwadranse, odpalam auto, a silnik gra swoją melodię. Czas nasycić mą tęsknotę.
Odpoczywamy przed schroniskiem. Popas. Chwila na złapanie oddechu. Czuję się nadzwyczaj świeżo. Mam spory zapas energii, aby kontynuować tą wspaniałą wycieczkę. Czerpię maksymalną przyjemność z biegania po górach. Stare rozczarowanie tymi górami odlatuje, rozdmuchując dym unoszący się znad paleniska, wzbijając się ponad drewniany dach budynku schroniska, znika w oddali. Nie chcę nic innego jak biec. Przewijać krajobraz. Łapczywie czerpać; używać magii gór. Czasami zastanawiam się, czy ja jestem jeszcze normalny?
Pytanie o normalność często się pojawia podczas rozmów, lektury, przemyśleń. Czy ja jestem nienormalny, czy może Ci, którzy mają mnie za takiego, a którzy dali się uwięzić w swoich czterech ścianach? Ich dom jest ich więzieniem, a marzenia produktem korporacyjnym. Plastykowa mielonka rozsmarowana na kromce materialnych potrzeb. Kto jest bardziej nienormalny? Ja, czy Ty, któremu przez gardło nie przejdzie słowo miłość?